Tyle obiecałam sobie, że zrobię podczas urlopu , a tu ciągle czasu brak. W dodatku na dworze ostatnio zimno, deszczowo. Nie zdążyłam się wygrzać na słoneczku i czuję, jak lato ucieka.Nie o tym jednak miało być . Chciałam napisać o przyjacielu, którego wywiozłam do lasu.
Nie pisałam ,bo wstyd było się przyznawać. Trzy tygodnie temu wrócił z chorą łapką. Nie mógł chodzić i bardzo cierpiał. Do weterynarza jest kilka kilometrów, a mąż- jedyny kierowca w moim domu- akurat pracował do późnej nocy. Cóż było robić- zapakowałam Dzikuska w kosz do przewozu kotów, przywiązałam sznurkiem do bagażnika w rowerze i do lekarza. Synek ubezpieczał tyły . Niestety w połowie drogi szarpiący się kot wyrwał drzwi i prysnął w zarośla. Mimo chorej łapy nie dałam rady go złapać . Pewnie bał się mnie- przecież na siłę zapakowałam go do klatki. Szukaliśmy całe popołudnie- nadaremnie. Ludzie ze wsi śmiali się z wariatki , która ze łzami w oczach i z trzęsącą się brodą szukała kota.Długo nie mogłam sobie darować, że chore zwierzę zginie przeze mnie. Minęło dwa tygodnie. Sąsiadka- z tych wszystkowiedzących- doniosła mi, że widziała właśnie takiego kota niedaleko miejsca, w którym uciekł, rozjechanego na drodze.Było mi przykro i miałam poczucie winy.I właśnie kiedy straciłam już całą nadzieję- wrócił! Przeraźliwie chudy , prawie dziki- zawsze taki trochę nieufny był. Nie mógł się najeść- teraz bałam się , że zdechnie z przejedzenia! I nie wytłumaczył się, gdzie był! Dobrze, że jest.
Dziś dzień bez jazdy , więc poszalałam trochę w kuchni. Trzeba przecież przerobić to, co wyhodowałam, a jest tego niemało!
Są ogóry kiszone, konserwowe na słodko, w zalewie musztardowej- brzydko wyglądające, ale smakujące wyśmienicie, z chili, z curry, z sosem sojowym z zieleniną, z przyprawą do grila i sama nie pamiętam już, jeszcze jakie. Jest też sos warzywny do makaronu - mój synek nie lubi warzyw, ale lubi spaghetti- więc jakoś te warzywka trzeba przemycać.
Na zawekowanie czeka jeszcze sałatka z cukinii.
Do piwnicy zniosłam już 112 słoiczków- więc przy takiej produkcji na ozdabianie nie ma czasu. Robię to dopiero, gdy idą do ludzi- w darach oczywiście. Takie sobie dusiowe smaczki. Smacznego!
No moja droga zapasy na zimę jak się patrzy..u mnie tylko kilkanaście słoików z ogórkami zaprawione planuję jeszcze zaprawić pomidorki koktajlowe ,może masz jakiś dobry przepis...dobrze ,że kotek się znalazł..pozdrawiam
OdpowiedzUsuńoj kochana Dusiu jak dobrze ze uciebie pozytwnie z kotkiem sie skonczylo. czytam ostatnio na blogach ze kotki gna i rycze jak bobr bo to tak przykro a twoj wpis na usmiech zadzialal. zazdrosze takiego ogrodu buzka.
OdpowiedzUsuńDusiu, cieszę się że historia z kocurkiem ma swój happy end. Zapraszam do siebie po małe coś :)
OdpowiedzUsuńSmutna historyjka z dobrym końcem. A u mnie kocica kotna i to też problem :-/
OdpowiedzUsuńLusiaczku, nie martw się, od przybytku głowa nie boli:)
OdpowiedzUsuń