Pomalutku, po cichutku przyszła do mnie wiosna. Jeszcze nieśmiało, zimnym rankiem i chłodnym wieczorem, mgłą na polu i słabo przebijającym się przez gęste chmury słońcem, ale już jest. Oznajmiły jej nadejście skowronki, rechot żab w moim
stawiku i wołająca z każdego kąta ogrodu robota. Można by rzec, że
wiosna zaskoczyła mnie w tym roku, jak zima drogowców:) Trochę
chorowałam, trochę leżałam w szpitalu, a potem sił nie było. A ogród
wymaga troski i nie chce czekać, aż wydobrzeję. Powiedzmy, że w tym roku
nie będzie perfekcyjny- trudno. Mlecz na grządce też urok swój ma,
jakoś wytłumaczę to mojemu poczuciu estetyki.
W ogrodzie zaczęło się życie. Na stawie zamieszkały dzikie kaczki, a na polu zagościły sarny. Zanim się zreflektowałam, obżarły szczaw, truskawki i okorowały drzewka w moim warzywniku. Jedna z nich jest jest chyba albinosem- wyraźnie różni się kolorem od pozostałych.
I tak sobie wszyscy powolutku, po cichutku urzędujemy w tym naszym Skrawku Nieba. Buziaki.